Moja Ukochana

Najbardziej lubię jak się nade mną pochylasz. I patrzysz na mnie, tak po prostu. Kiedy to robisz, czuję, że jestem w domu.

Równie najbardziej lubię do naszego domu wracać. Za każdym razem – za każdym, dosłownie – cieszysz się na mój widok niesamowicie. A ja na Twój. Jakby nasz świat właśnie się zaczynał.

Kocham Twoje poczucie humoru i rozbrykanie. I Twoją powagę. Całkiem nieludzkie. Pokazałaś mi znaczenie i ulotność, spraw podstawowych i chwilowych przywiązań.

Jestem Ci wdzięczna za to, że nauczyłaś mnie miłości. Pozwoliłaś mi doświadczyć bezwarunkowej akceptacji, a później macierzyństwa. Wyprowadziłaś mnie z kamienicy do bloku z wielkim podwórkiem, a kiedy pod tym blokiem przestrzeń się skurczyła, przeprowadziłaś nas na wieś. Pod las, nad jezioro, do ciszy. I prostolinijności.

Przeżyłyśmy razem kawał życia, niektóre nasze chwile pamiętam szczególnie dobrze:

Moment, w którym dotknęłaś mojego kolana, pokazując mi, że ty to Ty. A ja to ja. To był początek naszego wspólnego życia.

Chwilę, w której ucząc się wchodzić na antresolę, spadłaś z wysokości, a ja zamarłam w bezruchu.

To, jak zachęcałaś mnie do zabawy - tych obrazów mam w sobie mnóstwo.

Czasy, w których byłaś zakochana w Dżekim, naszym podwórkowym kumplu.

To, jak z trudem wchodziłaś po schodach, i jak dzieci deformowały Twój brzuch, jak nocą wtulałaś się we mnie, pozwalając mi je prze-czuwać.

To, jak kochając swoje dzieci, stawiałaś im wyraźne granice. I to, jak po urodzeniu maluchów zmieniłaś się, spoważniałaś.

Naszą przeprowadzkę na wieś, i to, jaka była dla Ciebie naturalna.

Twoją radość na widok wody. Twoje osłupienie na widok jej fluktuacji - falującego morza, a później zamarzniętego jeziora.

Twoje zszokowanie tym, że na Ciebie nakrzyczałam, choć najwyraźniej dobrze się bawiłam. Wspólne wyprawy na pierwiosnki, grzyby, jesienne liście do lasu nad naszym domem.

Twoje chodzenie po polu, w którym towarzyszyłam Ci obserwując Cię z tarasu.

Twoją niechęć do lekarza i nagłe ozdrowienia w jego gabinecie.

To, jak wchodziłaś w ściany. Jak buntowałaś się przeciwko kroplówkom.

To, jak nogi się pod Tobą uginały. I to, jak wciąż cieszyłaś się jedzeniem, jak – ślepa i głucha – wąchałaś świat z nieustającym zainteresowaniem.

Ostatnie chwile, w których szarpały Tobą wymioty, pomimo biochemicznej poprawy.

To, jaka byłam wdzięczna – nie tylko Tobie – za to, że mogłam zadecydować o Twojej śmierci, kiedy zaczęłaś cierpieć.

Dzisiaj najbardziej pamiętam to, jak dokładnie rok temu wyniosłam Cię na rękach na dwór. Jak siedziałyśmy razem na ławce, po raz ostatni. Niedługo później Kinga przywiozła Panią Doktor, która zrobiła Ci zastrzyk. Umarłaś szybko i spokojnie. Pamiętam, jak kopałam Ci grób. Jak wahałam się, czy już Cię do niego włożyć. Jak zasypywałam Twoje ciało. Jak celebrowałyśmy z Kingą Twoje życie. I Twoje odejście.

Wciąż je przeżywam - nasze wspólne życie i jego koniec. Mam w sobie wszystko, co mi dałaś. Zawsze.

Moja Ukochana Dziewczyno. Wieloletnia Partnerko. Wilcza Matko. Byłaś wspaniałą nauczycielką życia i jego przemijania. Dałaś mi, chyba najważniejszą w życiu, lekcję: nauczyłaś mnie tego, że życie może być naprawdę dobre, jeśli mamy oczekiwania adekwatne do jego możliwości.

Kocham Cię, moja – a przede wszystkim swoja – Frojtko.

Anna Tylikowska

Konsultuję, doradzam, wspieram. Wykładam i szkolę. Przyglądam się, dotykam, smakuję. Dziwię się, pytam, nasłuchuję. Kontestuję, sprawdzam, akceptuję. Oddycham. Kocham stado, w którym żyję. Kocham słońce i księżyc. Ziemię i wodę. Wiatr i ciszę.

ania@integralnie.pl | tylikowska | 501 575 071

Więcej w tej kategorii: « Z czasem Czyste zło »

Dodaj komentarz do tego wpisu

Czujesz - sądzisz, że możemy coś dla Ciebie zrobić?

Bądźmy w kontakcie!