26.06.2015: cała naprzód!
- Napisała Anna Tylikowska
- Dział: Tu i teraz
- Dodaj komentarz
26 czerwca amerykański Sąd Najwyższy zadecydował o tym, że małżeństwa osób tej samej płci będą legalne we wszystkich pięćdziesięciu stanach. To wydarzenie przełomowe, bo Stany Zjednoczone są krajem tyleż wzorcowym dla kultury Zachodu, co mocno religijnym, konserwatywnym, posiadającym ambiwalentny stosunek do praw człowieka.
Stało się. Decyzja amerykańskiego Sądu Najwyższego jest ukoronowaniem długiego procesu walki o prawa człowieka, który w ostatnim piętnastoleciu owocował legalizacją związków jednopłciowych w kolejnych państwach Europy, Ameryki Północnej i Południowej, Australii i Oceanii. Łatwiej już wymienić państwa, w których lesbijki i geje posiadają pełne prawa małżeńskie lub możliwość zawarcia związków partnerskich, niż te, w których ich nie mają.
Decyzja amerykańskiego sądu spotkała się ze wspaniałą celebracją. Światowe marki – instytucjonalne, takie jak Biały Dom czy TED, i komercyjne, takie jak youtube czy snickers – od dwóch dni mienią się wszystkimi kolorami tęczy. Ludzie, niezależnie od swojej psychoseksualnej orientacji, dzięki specjalnemu dodatkowi celebratepride na fejsbuku, tęczowo retuszują swoje zdjęcia. Mamy święto! Wielkie, piękne, wielobarwne święto możliwości wyboru, otwartości, empatii i równości. Święto akceptacji i miłości!
Kolorowy, równościowy viral ogarnął także Polskę. No właśnie, Polska. Ach, ten mój ukochany, nieznośny kraj. Co dzieje się u nas?
Dzięki fejsbukowej aplikacji i ludzkiej skłonności do przekory, kolorów tęczy nabrały obrazy Matki Boskiej Częstochowskiej, zdjęcia Andrzeja Dudy i Tomasza Terlikowskiego. Jakoś jednak nie widzę, żeby na tęczowo zabarwiły się polskie marki takie jak Lot, PZU czy Belweder. Na fejsbuku ani w innych miejscach Internetu nie rzuciły mi się też w oczy żadne poważne, wywołane światowymi zmianami, dyskusje na temat braku podstawowych praw jednopłciowych par w naszym kraju. „Za to” po raz kolejny przeczytałam, że przecież polscy geje i lesbijki mogą zawierać ze swoimi życiowymi partner(k)ami umowy cywilno-prawne, które dają im prawa (prawie) takie, jak małżeńskie. Bo przecież, według Kościoła i polityków, ślub cywilny jest w naszym kraju niczym więcej niż „kontraktem cywilno-prawnym”, który może zawrzeć każdy z każdym, niezależnie od płci.
To nieprawda. W Polsce nie ma możliwości zawarcia cywilno-prawnej umowy oferującej dwojgu ludzi jednej płci prawa podobne do małżeńskich. Niedawny „wielki krakowski ślub” Jędrzeja i Marka Idziak-Sępkowskich, który miał dać „prztyczka w nos” polskiemu systemowi legislacyjnemu (dwie ostatnie frazy w cudzysłowach są cytatami z nagłówków gazet, przedwcześnie ogłaszających zwycięstwo równości) nie zapewnił tym mężczyznom żadnych praw ponad te, które mogliby uzyskać spisując zwykły testament oraz podpisując oświadczenie o zgodzie na udzielanie partnerowi informacji medycznej i jeszcze kilku papierków. Prawda jest taka, że w naszym kraju osoby tej samej płci, podpisując nawet najlepiej skonstruowaną umowę cywilnoprawną:
- W przypadku śmierci jednej z nich są zobowiązane do zapłaty 20% podatku od darowizny, są też narażone na konieczność wypłaty zachowku rodzinie biologicznej.
- Nie mają prawa do przejęcia opieki nad wspólnie wychowywanymi dziećmi.
- Nie mogą, prowadząc wspólne gospodarstwo domowe, wspólnie rozliczać się z podatków.
W praktyce oznacza to, że jeśli jedna z dwóch żyjących ze sobą, wspólnie spłacających kredyt za wymarzony dom kobiet umrze, to ta druga, jeśli nie ma poważnych oszczędności, będzie musiała ten dom sprzedać, żeby zaspokoić roszczenia państwa, ewentualnie także matki, siostry lub innego członka biologicznej rodziny swojej partnerki (nawet, a tym bardziej tego, który nie akceptował ich związku). Jeśli takie kobiety wychowywały razem dziecko, a umrze jego matka biologiczna, to dziecko zostanie odebrane dającej mu poczucie bezpieczeństwa opiekunce i skazane na tułaczkę po domach dziecka i zastępczych rodzinach. O wspólnym korzystaniu jednopłciowych par z ulg dla rodzin nie ma co wspominać, bo takie ulgi w naszym kraju praktycznie nie istnieją, także dla par heteroseksualnych.
Takie są fakty. I zarazem codzienna, polska, dyskryminacyjna praktyka, z której często nie zdają sobie sprawy nawet ludzie akceptujący lesbijskie i gejowskie związki – bo chodzi o prawne meandry, łatwo tuszowane kościelno-polityczną retoryką.
Ta retoryka ma w naszym kraju taką siłę, że poddają się jej także geje i lesbijki, którzy zamiast domagać się pełni praw, proszą o ich namiastkę: Chcemy tylko ustawy o związkach partnerskich, dającej prawa do wolnego od podatku dziedziczenia. Chcemy mieć możliwość decydowania o miejscu pochówku partnera. Wspólne wychowywanie dzieci, prawo do adopcji? – nie, tego nie potrzebujemy! To byłoby zbyt wiele, nie wytrzymalibyśmy nadmiaru szczęścia!
Taka postawa lesbijek i gejów jest kolosalnie błędna – osobiście, samoświadomościowo, także społecznie i politycznie. Pomniejsza potencjał osób nieheteroseksualnych – ich możliwość tworzenia pełnowartościowych związków, przyczyniających się do budowania otwartych, elastycznych, spełniających współczesne wymagania społeczności. (Żadne, ale to żadne badania nie wykazały, że związki gejów lub lesbijek jakkolwiek szkodzą społeczeństwom albo że z wychowywanymi w nich dziećmi „coś jest nie tak”. Przeciwnie, takie dzieci okazują się być lepiej dostosowane do rzeczywistości). Taka postawa nie docenia również potencjału osób heteroseksualnych, także tych wrogich odmienności – ich możliwości akceptowania tego, co wydaje im się niestosowne czy niezwykłe.
My, Polacy, niezależnie od psychoseksualnych preferencji, utknęliśmy w dwóch przeciwstawnych wzorcach myślenia. Zgodnie z pierwszym z nich, wyrażanym przez osoby faktycznie lub pozornie sympatyzujące z lesbijkami i gejami, jesteśmy niezmiennie tolerancyjnym, otwartym i nowatorskim, i zarazem broniącym „najlepszych wartości” „przedmurzem Europy”. U nas nikomu nie dzieje się krzywda – mówią zwolennicy tego poglądu. Geje i lesbijki mogą robić, co chcą, nie bronimy im tego / mają pełnię praw. (Jak wykazałam powyżej – to nieprawda). Zgodnie z wzorcem drugim, ujawniającym się w polskich ruchach gejowsko-lesbijskich, ich przedstawiciele są uciśnioną mniejszością, która stara się włożyć hetero-kościelnemu zaborcy „stopę w drzwi”. Wiele krajowych lesbijek i gejów stoi na stanowisku, że Jesteśmy słabi, gorsi. Dajcie nam chociaż trochę. Dajcie nam, choćby maleńką, ustawę o związkach partnerskich (O więcej zawalczymy może później, na razie nie chcemy o tym mówić).
Tymczasem, jak pokazuje historia ruchów abolicjonistycznych, najlepszym sposobem na zmianę społecznego nastawienia i prawodawstwa – w dowolnej kolejności, bo obie są skuteczne – jest domaganie się pełnych praw. Niewolnictwo zostało zniesione nie dlatego, że czarni Amerykanie prosili białych: Zdejmijcie nam kajdany, pozwólcie nam swobodnie chodzić po waszych polach bawełny. Niewolnictwo skończyło się dlatego, że ludzie o czarnym kolorze skóry powiedzieli: Jesteśmy ludźmi, takimi jak wy. Mamy dość przymusowego robienia w bawełnie. Jesteśmy w mniejszości, jednak chcemy mieć prawa dokładnie takie, jak wasze. Kobiety nie uzyskały możliwości głosowania oraz pracy w szpitalach i na uniwersytetach dzięki temu, że sugerowały mężczyznom, że są „prawie tak dobre, jak oni”. Sufrażystki, a później feministki i ich sympatycy zrozumieli, że ludzie powinni mieć równe prawa. Absolutnie równe, niezależnie od płci i związanych z nią różnic. I o te prawa walczyli.
Polscy geje i lesbijki nie wywalczą zbyt wiele prosząc o trochę – zabiegając o ustawę o związkach partnerskich, wykluczającą możliwość adopcji i wspólnego wychowywania dzieci. Wspierające lesbijki i gejów osoby heteroseksualne nie zagwarantują im ani sobie pełni ludzkich praw – np. prawa do zabiegów medycznych pozwalających na skuteczne radzenie sobie z bezpłodnością albo nieopodatkowanego przepisania majątku komuś innemu niż oficjalna żona lub mąż – pozwalając kolejnym ekipom rządzącym na namiastkowe ustawy. Realna zmiana dokona się wtedy, kiedy zrozumiemy, że ludzie są równi niezależnie od różnic związanych z charakterem, płcią, rasą, orientacją psychoseksualną i życiowymi wyborami. Zmiana prawdziwie otwierająca nasze społeczeństwo, czyniąca je bardziej elastycznym, lepiej przygotowanym na wymagania współczesności, dokona się wtedy, kiedy zrozumiemy, że nadszedł czas domagania się wszelkich praw dla wszystkich ludzi, których działania nie kolidują realnie z dobrem innych.W związku z tym:
- Chcę mieć prawo do przekazania swojej życiowej partnerce (lub partnerowi, z którym nie wzięłam ślubu) naszego wspólnego domu i reszty dobytku w sposób wolny od rozbójniczego podatku i absurdalnego, archaicznego zachowku. Jeśli to moja partnerka umrze pierwsza, chcę mieć prawo do zapisania naszego wspólnego majątku dowolnej osobie, na przykład takiej, która będzie mnie wspierała w ostatnich latach życia. Jeśli swoje ostatnie lata spędzę w towarzystwie psa, chcę mieć możliwość zapisania swojego majątku jemu i jego prawnemu, wyznaczonemu przez mnie, opiekunowi.
- Na wypadek, gdybym jednak zdecydowała się urodzić dziecko (którego nie mam, bo uważam, że na świecie jest wystarczająco dużo istot potrzebujących opieki), chcę, żeby po mojej śmierci mogła się nim zająć moja życiowa partnerka (lub partner, z którym nie zdecydowałam się zawrzeć małżeństwa).
- Chcę mieć prawo do podlegania wszystkim przywilejom i obowiązkom, przysługującym ludziom, tworzącym społeczeństwo, w którym żyję, niezależnie od tego, jakiej płci jest osoba, z którą jestem w związku. W szczególności, chcę mieć prawo do opieki nad swoją partnerką w przypadku jej choroby fizycznej lub psychicznej. Jeśli nie będę zdolna do zajęcia się swoją partnerką, chcę być zobowiązana do jej alimentowania. Chcę także mieć prawo do wspólnych rozliczeń podatkowych, korzystania ze wszelkich świadczeń pracowniczych przysługujących zalegalizowanym parom heteroseksualnym, wspólnego adoptowania dzieci i nieopodatkowanego dziedziczenia wspólnego majątku. Innymi słowy, domagam się pełnych praw - tradycyjnie przyznawanych małżeństwom – wszelkim parom, niezależnie od różnic charakterologicznych, rasowych, płciowych i związanych z życiowymi wyborami.
Nie proszę o nadzwyczajne przywileje. Chcę, żeby państwo, które utrzymuję swoimi podatkami, zabezpieczało moje podstawowe prawa – nic ponad to.
Wykorzystajmy celebrację 26 czerwca 2015 roku nie tylko do tęczowego świętowania. Także do zadbania o siebie i swoich bliskich. Również u nas, w Polsce. Cała naprzód! W kierunku osobistej i kulturowo-społecznej integralności :-)
Anna Tylikowska
Konsultuję, doradzam, wspieram. Wykładam i szkolę. Przyglądam się, dotykam, smakuję. Dziwię się, pytam, nasłuchuję. Kontestuję, sprawdzam, akceptuję. Oddycham. Kocham stado, w którym żyję. Kocham słońce i księżyc. Ziemię i wodę. Wiatr i ciszę.ania@integralnie.pl | tylikowska | 501 575 071