Po-moc Wyróżniony

Kiedy konflikty z najbliższą osobą nie mają końca. Kiedy nie mamy nikogo bliskiego pomimo prób zbudowania związku. Kiedy umarł ktoś, kogo kochamy – dziadek, mama, dziecko, kot lub inny towarzysz życia. Kiedy czujemy się przytłoczeni, bo od dawien dawna żyje się nam trudno – zamartwiamy się i odczuwamy lęk, odgrywamy uciążliwe role, nakładamy maskę kogoś, kim nie jesteśmy. Albo kiedy nasz świat zaczyna wirować, bo straciliśmy pracę, a wraz z nią poczucie bezpieczeństwa i dobre mniemanie o sobie…

W takich sytuacjach czujemy się słabi. I, całkiem naturalnie, zwracamy się do innych po-moc.

Wydarzyła mi się ostatnio historia, którą pozwalam sobie opisać jako anonimową.

Odezwał się do mnie nieznany mężczyzna z prośbą o kontakt. Nie mogliśmy się zgrać, on pisał do mnie na skypie późnym wieczorem, ja odpisywałam dopiero rano. Chodziło o pilne internetowe spotkanie z jego żoną. Ustaliłam szybki termin, o wyznaczonej godzinie siedziałam z laptopem na kolanach, w słuchawkach na uszach. Na ekranie pojawiła się kobieta. Przywitałam ją i zapytałam:

- Co mogę dla pani zrobić?

- Chciałabym poznać przyszłość – oznajmiła kobieta.

Zanim, skonfundowana, zdążyłam odpowiedzieć, moja rozmówczyni dodała:

- Proszę postawić mi karty.

Dotarło do mnie, że kobieta oczekiwała spotkania z wróżką. Rozbawiona nieporozumieniem pomyślałam, że różne rzeczy w życiu robiłam, ale wróżką jeszcze nie byłam. A może byłam? – wszyscy przecież staramy się przewidywać przyszłość. Chochlik w mojej głowie wyszeptał: „Powiedz, że jesteś jasnowidzką, nie potrzebujesz kart, i przypomnij sobie kilka zdań Barnuma”. (Efekt Barnuma opisuje ludzką skłonność do traktowania ogólnych i niejasnych opisów jako prawdziwych. Opierają się na nim horoskopy, w których możemy przeczytać, że „Ten dzień nie będzie dla ciebie najlepszy, możesz jednak coś ważnego osiągnąć” albo „Jak zwykle postawisz na swoim, choć nie obędzie się bez trudności”). Uśmiechnęłam się do swojego wewnętrznego chochlika-rozrabiacza, doceniając jego kreatywność, po czym wysłałam go w diabły. Jednocześnie narastało we mnie wzruszenie, którego nie potrafiłam jeszcze określić. Powiedziałam rozmówczyni:

- Jestem psychologiem, nie wróżką. Czy, jako psycholożka, mogę pani jakoś pomóc?

Usłyszałam, że nie. Nasze spotkanie się skończyło.

Zdjęłam słuchawki, odłożyłam laptopa i zostałam na sofie, przyglądając się swojemu wzruszeniu. Zalała mnie łagodna fala wspomnień. Przypomniałam sobie, jak pół życia wcześniej - zanim zaczęłam tworzyć naprawdę bliskie relacje, medytować, wykorzystywać swoją psychologiczną wiedzę - sama byłam u wróżki. Szarpałam się wtedy wewnętrznie, nie wiedząc czy skończyć niefajny związek. Nie pamiętam tego dokładnie, ale wróżka musiała mi się wówczas wydawać najbardziej kompetentną osobą do po-mocy, której bardzo potrzebowałam. A może po prostu nie potrafiłam sięgnąć po innego rodzaju moc? Nie wierzyłam jeszcze w możliwości psychologii, a tym bardziej własne. Miałam kłopoty z budowaniem relacji.

Raptem siedem lat temu napisałam tekst – naukowy! – w którym przyznawałam się do codziennego czytania horoskopów. Niedługo potem skończyłam kurs reiki, obdarzający mnie tajemnymi znakami, otwierającymi "duchową przestrzeń uzdrawiania" – siebie, innych, sytuacji. W owym czasie kartki, na których zapisywałam swoje słabe strony, rytualnie paliłam, żeby pozbyć się słabości „raz na zawsze”. Kiedy czułam się źle, prosiłam przyjaciółkę o harmonizację czakr i oczyszczanie. Uciekanie się do magicznych rozwiązań zgrabnie racjonalizowałam – twierdziłam, że poszukuję duchowości, z której odarta jest psychologia, medycyna i wszelkie uzdrawiające praktyki oparte na rzetelnej, naukowej wiedzy. A tak naprawdę szukałam prostych rozwiązań – najlepiej takich, które przyszłyby do mnie z zewnątrz. Nie wymagałyby ode mnie dotykania bolesnych spraw, wysiłku, zaangażowania, codziennej pracy.

Poszukiwanie prostych rozwiązań, „złotych recept”, jest równie naturalne jak sięganie po-moc. Po co mielibyśmy się trudzić, gdyby mogło być łatwo? Więc kupujemy poradniki zalecające proste w stosowaniu afirmacje. Albo tybetańskie zioła, leczące z wszelkich dolegliwości. Uczestniczymy w ustawieniach Hellingera, w trakcie których autorytarny pseudo-terapeuta sugeruje nam jednoznaczne rozwiązania, lub w warsztatach, które obiecują rozwinąć naszą świadomość w jeden weekend. Wypróbowujemy działanie anielskich kart bądź metody dwupunktowej. Czasami robimy to przez długie lata. Do momentu, w którym nasz świat znowu zaczyna wirować i przytłaczać, a my orientujemy się, że magiczne sposoby rozwiązania naszych problemów nie przyniosły jak dotąd rezultatu. Dopiero wtedy jesteśmy gotowi skorzystać z prawdziwej po-mocy.

Tym, co faktycznie daje ludziom moc, pozwalając na odnowienie ich wewnętrznej siły, uszczuplonej, a czasami zniszczonej życiowymi wydarzeniami, są relacje. Związki, które łączą nas z innymi, bo jesteśmy istotami społecznymi. Związki, które łączą nas z własnym umysłem, fizycznością, naturą, duchowością – bo jesteśmy też istotami czującymi i myślącymi, posiadającymi ciała, które tęsknią za doświadczeniem trawy pod stopami i widokiem gwiazd, zapewniających nas o tym, że stanowimy element większej całości. Uzdrawiające, dające moc relacje, możemy rozwijać poprzez:

  • Kontakt z drugim człowiekiem lub większą grupą – z wyrozumiałym partnerem życiowym, rodzicem, przyjaciółką, mądrym nauczycielem / mentorem / trenerem, kompetentnym psychoterapeutą. Z kręgiem dobrych znajomych, sąsiadów, ludzi wspólnie uprawiających sport.

  • Poznawanie i trenowanie umysłu – poprzez medytację lub jej świecką wersję, czyli mindfulness, dzięki którym pielęgnujemy więź z własnymi myślami i odczuciami, ucząc się jednocześnie nabierania do nich dystansu.

  • Pracę z ciałem – uprawianie jogi, tai chi, aikido, poprzez uważne (czyli zakorzenione w tu-i-teraz, a nie skoncentrowane na celu) bieganie, wspinaczkę, pływanie.

  • Kontakt z naturą, sztuką, duchowością – możemy zaoferować psu opiekę, w zamian dostając (czasami pierwszy raz w życiu) bezwarunkową akceptację. Możemy malować, fotografować, tańczyć, przytulać drzewa lub słuchać szumu strumyka, doświadczając dzięki temu sensu życia.


Relacje po-mocne mają dwie wspólne cechy: 1. wpół-tworzymy je, współ-budujemy - więc potrzebują naszego wkładu pracy, często też wysiłku; 2. wymagają czasu.
Życiowe turbulencje przekonały mnie o tym, że jednorazowa rozmowa z partnerką lub tatą, wizyta u wróżki, ostry spinning raz w miesiącu, wysłanie smsa ratującego konia przed rzeźnią, zdobycie jednej góry, podobnie jak najbardziej nawet zaangażowana praca w trakcie rozwojowych lub medytacyjnych weekendowych warsztatów, mogą zaowocować chwilowym poczuciem ulgi. Mogą podreperować naszą manę, pozwalając na przetrwanie kolejnego tygodnia lub miesiąca. Nie przyniosą jednak uzdrowienia.

Kiedy spotkałam kobietę potrzebującą wróżki, nie zrobiłam niczego poza zdawkowym zadeklarowaniem psychologicznej pomocy także dlatego, że pogrążyłam się we wzruszającym zachwycie, wywołanym tym, że: szukamy. Mocy i po-mocy. Robimy to najlepiej jak potrafimy w dokładnie tym momencie życia, którego doświadczamy. I to jest równie piękne jak widok rozgwieżdżonego nieba i wpatrzonego w nie człowieka, jak widok ludzi siedzących na medytacyjnych poduszkach w towarzystwie starannie ułożonych bukietów kwiatów, jak zapach tych bukietów, jak widok i dźwięk nieśmiało, być może pierwszy raz w życiu, otwarcie rozmawiających córki i ojca, jak widok osoby zachwyconej tym, że jej ciało unosi woda, jak szmer morskich fal albo dotyk lub zdjęcie ukochanej istoty. To wszystko jest piękne, bo prowadzi do budowania relacji. Które pozwalają na przepracowywanie osobistych problemów, doświadczanie wspólnej rzeczywistości. Umożliwiają przeżywanie życia.    

P.S. O terapeutycznych i rozwojowych metodach, które działają, i tych, które niekoniecznie, pisałyśmy z Kingą w psychologicznym dodatku "Polityki": http://www.polityka.pl/jamyoni/1640959,1,co-dziala-a-co-nie-dziala-w-terapii.read i http://www.polityka.pl/jamyoni/1640981,1,inne-mody-czyli-jak-nie-zejsc-na-manowce.read

 

Anna Tylikowska

Konsultuję, doradzam, wspieram. Wykładam i szkolę. Przyglądam się, dotykam, smakuję. Dziwię się, pytam, nasłuchuję. Kontestuję, sprawdzam, akceptuję. Oddycham. Kocham stado, w którym żyję. Kocham słońce i księżyc. Ziemię i wodę. Wiatr i ciszę.

ania@integralnie.pl | tylikowska | 501 575 071

2 komentarze

  • polka97
    polka97 12-05-17 Link do komentarza

    Witam serdecznie,
    trafiłam tu przez przypadek... ale przypadków przecież nie ma :))
    Chcę zatem podziękować za ten wpis i tak w ogóle... że pisze Pani bloga. Na pewno tu jeszcze zajrzę, spotkałabym się chętnie osobiście, ale to może kiedyś... kiedyś... niekoniecznie w tej rzeczywistości.
    Właśnie zakupiłam książkę o ludziach/kwiatach... czyli wrażliwych/prawdziwych...
    Serdecznie pozdrawiam i życzę pięknego życia!

  • Anna
    Anna 05-06-17 Link do komentarza

    Piękny artykuł. Ja również wzruszyłam się w trakcie jego czytania :) Duchowość oferuje pewien sposób na szybkie odczuwanie ulgi, dlatego trzeba być bardzo ostrożnym. Wiele osób bez wiedzy psychologicznej tkwi w duchowości i wierzy w magie, co niestety odcina od budowania prawdziwych relacji. Wydaję mi się, że umiejętne i dojrzałe wykorzystanie duchowości w połączeniu z wiedzą psychologiczną może dawać bardzo dobre efekty "ku górze". Natomiast najlepsze na co można sobie pozwolić to porzucić na jakiś czas teorie i "wywody" innych mądreuszy :) i po prostu DOŚWIADCZAć i ODCZUWAć. Wtedy to wszystko czego potrzebujemy przychodzi do Nas, to największa nauka.
    Oczywiście nie miałam na celu dewaluować wiedzy innych z jakiej możemy czerpać, chodziło mi raczej o zaufanie do siebie i weryfikowanie samemu. Wiedza innych może rozwijać, budować, inspirować, bez wątpienia tylko trzeba też nauczyć się korzystać z niej mądrze. :)
    Tak niewiele potrzeba do tego, aby budować swoje szczęście - doceniać, kreować, rzeźbić relacje, akceptować i ufać. Hmmm, czy faktycznie niewiele? :)

    Pozdrawiam serdecznie.

Dodaj komentarz do tego wpisu

Czujesz - sądzisz, że możemy coś dla Ciebie zrobić?

Bądźmy w kontakcie!