Internet: psychoaktywna strefa komfortu
- Napisała Anna Tylikowska
- Dział: Psychologia
- Dodaj komentarz
Z psychologicznego punktu widzenia coś się dzieje z naszą tożsamością - wydaje się, że coś przejmuje nad nią kontrolę – za każdym razem, kiedy się logujemy. (1)
Trzy lata po publikacji ksiązki Eliasa Aboujaoude Wirtualna osobowość naszych czasów. Mroczna strona e-osobowości nie potrzebujemy już się logować. Nowe modele laptopów aktualizują nasze onlajnowe życie nawet w stanie uśpienia. Muszą nadążyć za smartfonami, które wciąż zdarza się nam wyciszać, całkowicie wyłączać – rzadko. Bo kto w dzisiejszych czasach nosi zegarek? Który poinformowałby, że najwyższy czas się zalogować?
Rezultatem aktywności w sieci, ...wszystkich tych internetowych interakcji jest bezwiedne stworzenie elektronicznej tożsamości, wirtualnej całości, która stanowi coś więcej niż jej części składowe i mimo braku realności jest pełna życia i energii. Nieograniczona starymi regułami zachowania, wymiany społecznej, etykiety, a nawet etykiety sieciowej, ta wirtualna osobowość jest bardziej asertywna, mniej skrępowana, nieco bardziej mroczna i zdecydowanie bardziej seksowna (2). Innymi słowy, internetowa aktywność prowadzi do uformowania e-osobowości, komplementarnej wobec osobowości „tradycyjnej”, kształtowanej od dzieciństwa w realu.
Nasze realowe, „klasyczne” osobowości, osadzone w ciałach z krwi i kości, służą adaptacji do warunków życia. Pozwalają na dostosowywanie naszych wyjątkowych (choćby dlatego, że każdy z nas ma unikalny zestaw genów i doświadczeń) predyspozycji do wymagań i oczekiwań środowiska. To dostosowywanie się jest szczególnie dynamicznie we wczesnym dzieciństwie, w którym osobowość jest „w procesie tworzenia”.
Wyobraźmy sobie Zulę, która urodziła się z wysokim poziomem reaktywności emocjonalnej i introwersji. Dziewczynka od maleńkości potrzebowała środowiska stabilnego i cichego, i jednocześnie była narażona na nadmiar często zmieniających się bodźców, generowanych przez rozhulane nastroje mamy i nieustannie włączony telewizor taty. Nie mogąc zmienić ani swoich wrodzonych potrzeb, ani rodziców, Zula przystosowała się do nich najlepiej jak mogła. Zamknęła się w sobie, we własnej wewnętrznej ciszy, reagując histerycznie na wszelkie jej zakłócenia. Wyrosła na kobietę stroniącą od towarzystwa, izolującą się w samodzielnie zaaranżowanych czterech ścianach. I równocześnie tęskniącą za kontaktem z innymi ludźmi.
W tradycyjnym, przedinternetowym scenariuszu życia, Zula miałaby szansę zidentyfikowania swoich pragnień i deficytów. Kultura dawałaby jej przestrzeń na znalezienie osób podobnych sobie, szanujących jej potrzebę jednostajności i ciszy, tolerujących jej emocjonalne wybuchy. Gdyby takie osoby znalazła, zmobilizowałaby się może do ich jak najrzadszego ranienia. Do radzenia sobie z nieuniknioną zmiennością środowiska. Dzięki temu jej życie mogłoby nabrać dobrego smaku – smaku bliskich relacji i zarazem wewnętrznego spokoju.
W internetowej współczesności prawdopodobieństwo takiego obrotu spraw jest znikome. Rozrywana na wewnętrzne strzępy hałaśliwością i niestabilnością otoczenia, Zula zamyka się w domu. Z laptopem leżącym czasem na biurku, czasem przy łóżku, często na kolanach. Rozświetlanie jego ekranu jest dla niej jak otwieranie okna na świat łączności z innymi. Świat upragnionej wspólnoty. W wydaniu internetowym nieinwazyjnej, ale też nieautentycznej i zawsze warunkowej.
Żeby zaistnieć w sieci, dostosowujemy się do jej reguł. Chcąc nawiązać internetową relację, musimy przyciągnąć czyjąś uwagę. W tym celu potrzebujemy zabłysnąć – więc, nauczeni doświadczeniem, stajemy się kimś, kim w realu nie jesteśmy. Pogromczyniami ludzkich serc i umysłów, fanami głośnej muzyki, seksownymi CEO, samobójcami balansującymi na krawędzi, twardymi s(zt)ukami albo łatwo rozczulającym się pantoflarzami... cokolwiek, byle złowić w sieci zdobycz, która choć przez chwilę zaoferuje nam siebie. A właściwie swoją wirtualną wersję.
Nasze e-osobowości służą przystosowaniu, tak jak realowe. Przystosowaniu do realiów sieciowego życia, w którym trzeba się nieźle napompować, żeby zostać dostrzeżonym. W którym liczy się szybkość reakcji i ilość – nie jakość. W którym klasyczne reguły wymiany społecznej – uczciwości, samokontroli, stabilności i puszczania w niepamięć – nie obowiązują, są „nieopłacalne”. W wirtualu możesz zjawić się i zniknąć po jednym kliknięciu. To z jednej jest strony wygodne, tak jak wygodne bywa wyjście z kłopotliwej sytuacji bez żadnych wyjaśnień – zamykasz drzwi, problem znika. Z drugiej strony, możliwość szybkiego wylogowania się, braku odpowiedzi, podminowuje poczucie bezpieczeństwa – bo inni w każdej chwili mogą zrobić Ci to samo.
Wirtual stał się dla wycofanej, społecznie nieporadnej Zuli strefą komfortu. Kiedy ma ochotę na interakcję – pisze mejla, włącza skype'a, wskakuje na forum. Kiedy ma dość – zamyka laptopa. Jeśli w trakcie czatowania zareaguje histerycznie, zmienia pokój lub nicka. Zula rozpoznała internetowe reguły gry, wie, jak przyciągnąć uwagę innych, zawsze, kiedy chce, znajduje rozmówcę.
W realu kobieta jest dojmująco samotna. Tęskni za namacalnymi przejawami zaciekawienia sobą, za obecnością drugiego człowieka - ciepłym spojrzeniem, dotykiem. Nie ma pojęcia jak je uzyskać – wirtualna osobowość rozrosła się w niej tak bardzo, że wyparła umiejętność kontaktu z pełnowymiarowymi, mającymi mięśnie i blizny ludźmi. Co więcej, gdyby ktoś podsunął Zuli receptę na nawiązanie bliskiej relacji z realną osobą, nie skorzystałaby z niej - jest zbyt zniesmaczona maskami, które nakłada w sieciowych interakcjach. Internetowa wersja Zuli odbiega od jej natury i osobistej prawdy tak bardzo, że rani jej najdelikatniejsze, najbardziej intymne części. Rani je tak dotkliwie, że kobieta wycofała się z kontaktu z samą sobą. A bez kontaktu z sobą nie ma bliskości z innym człowiekiem.
Zula zaadaptowała się do obecnych, zwirtualizowanych warunków życia najlepiej jak potrafiła. Przystosowała się do ich możliwości i ograniczeń. Czy osiągnęła dzięki temu pogodę ducha? Wewnętrzny spokój? Szczęście?
Nie.
Zula bywa szczęśliwa tak, jak szczęśliwi bywają nałogowcy – odczuwa ulgę aplikując sobie czynnik psychoaktywny. Później doświadcza kaca: poczucia winy, krzywdy, pustki. Czuje się jak awatar, pozbawiony miejsca w pełnowymiarowej rzeczywistości. Mogłaby w każdej chwili zniknąć – i nikt tego nie zauważy.
I tak, jak wszelkie uzależnieniowe loty, internetowe tripy Zuli nie pozostają bez wpływu na pozostałą część jej życia. Kobieta ma coraz mniej cierpliwości do ludzi spotykanych w realu – kiedy relacje z nimi stają się męczące, wymagają zaangażowania i wysiłku, wylogowuje się z nich. Tak-po-prostu. I nie robi tego z wyboru. Robi to automatycznie, tak samo, jak codziennie rano włącza laptopa.
Nie może być inaczej. Osobowość dąży do spójności – to psychologiczne prawo w przypadku większości z nas (za wyjątkiem osób zdysocjowanych, wewnętrznie podzielonych) działa bezlitośnie. Nasze życie w sieci nie pozostaje bez wpływu na życie w realu. Zwłaszcza, że dla wielu z nas to pierwsze jest bardziej realne od drugiego.
Internet działa na nasze mózgi podobnie jak alkohol, amfetamina, seks, praca, zakupy oraz inne substancje i czynności potencjalnie uzależniające. Dosłownie. Co więcej, tworzy nie tylko osobistą, lecz także społeczną strefę komfortu, bo o ile popijanie drinka czy palenie skręta na oficjalnym zebraniu jest niedopuszczalne, to korzystanie z tableta – jak najbardziej. Zula w tej strefie utknęła. W tym miłym, pozornie przyjaznym, bo znanym miejscu. W którym nie ma prawa stać się nic nowego. W strefie komfortu nie grożą nam rany, nie straszne nam krzywdy. Nie dotkną nas też: zaangażowanie, miłość, zmiana.
1. Abojaoude E. (2012). Wirtualna osobowość naszych czasów. Mroczna strona e-osobowości. Kraków: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, s. 14.
2. Ibidem, s. 17-18.
Anna Tylikowska
Konsultuję, doradzam, wspieram. Wykładam i szkolę. Przyglądam się, dotykam, smakuję. Dziwię się, pytam, nasłuchuję. Kontestuję, sprawdzam, akceptuję. Oddycham. Kocham stado, w którym żyję. Kocham słońce i księżyc. Ziemię i wodę. Wiatr i ciszę.ania@integralnie.pl | tylikowska | 501 575 071